niedziela, 2 października 2011

niemądra kobieta

Zastanawiam się, czy da się coś jeszcze z tego wyciągnąć. Moja tymczasowa teoria to teoria symplifikacyjna, wręcz odzierająca życie z tych jego składkników najbardziej powszechnie cenionych. Głębsza refleksja, transcendencja, babranie się w duszy, literackie wycieczki wgłąb siebie - nic z tych rzeczy, bo im większa emocjonalna świadomość, tym boleśniejsze upadki. Rezygnacja, dezercja, tak, to te słowa. Ucieczka w jakiś stereotyp, szerzej niepodzielany, ale bardzo pomocny.
Momentami ta autoredukcja kłuje w uszy krytycznymi podszeptami, jednocześnie w dyskusjach, które dotykają tematyki z tzw. pogranicza, np. dotyczących koncepcji filozoficznych uderza mnie ze zdwojoną siłą przeświadczenie o tym, jak bardzo fałszywy i uproszczony obraz świata sobie przysposobiłam.
Kwestie te dotyczą oczywiście świata szerokopojętej sztuki i jej interpretacji, poznawanie świata nie poprzez emocjonalne czy innowacyjnie literackie ujęcia, ale poprzez większe rozumienie geopolityki, social science; tym samym odrzucam kulturę niską z wyboru i wysoką z powodu ananke, konieczności, wcześniej strachu przed samounicestwieniem.
Oczywiście łatwo jest czasem odpłynąć łącząc teorię, historię, epokę, programowy monolit z twórczością, Żeromskiego z Dwudziestoleciem, Mickiewicza z romantyzmem narodowym, dekadentów redukować do "sztuki dla sztuki", Herberta do radykalizmu moralnego, Gombrowicza do formy, co jeszcze bardziej obrzydliwe - Raskolnikowa do romantyczno-pozytywistycznego zawieszenia, ohyda, ze zrozumieniem nie ma to nic wspólnego. Ale mi zostają procedury, analityczne sądy, syntetyczne są przywilejem tych z bardziej rozwiniętymi płatami przysadki.

Naprawdę, Kant chyba trafił w sedno.
Ale mnie nic nie usprawiedliwia, głupotę mogę u innych przemilczeć, u siebie - tylko piętnować.

1 komentarz: